• Zasadnicza kondycja amerykańskiej gospodarki bynajmniej nie jest dobra
• Musi nastąpić poważna zmiana paradygmatu
• Zawiodły takie rozwiązania jak Bazylea III, ustawa Glass-Steagall i zasada Volckera
Na początek swego rodzaju zastrzeżenie: nie jestem i nigdy nie byłem specjalistą od rynków akcji. Jestem w branży od ponad 20 lat, ale nigdy tak naprawdę nie próbowałem zrozumieć pojedynczych akcji, ani ich ogólnego zachowania, naznaczonego syndromem myślenia grupowego. Ma to swoją przyczynę, która sprowadza się do jednego prostego pytania: dlaczego, gdy kichnie dyrektor jakiejś notowanej na giełdzie spółki, reszta rynku łapie katar?
To ogromne uproszczenie, oparte pewnie zarówno na błędnych informacjach, jak i uprzedzeniach, ale hej, właśnie taki jestem.
Jeśli przeczytaliście powyższe słowa, pewnie w głowie pojawiło wam się któreś z następujących haseł (lub dowolna ich liczba): poganin, technofob, jaskiniowiec. Ale też, jeśli czytaliście kiedyś moje teksty, zapewne i tak już macie na mój temat swoje zdanie. Chociaż jednak oczywiście może nie doceniam wyjątkowego, indywidualnego uroku akcji, to oczywiste jest, że bardzo interesuję się nimi jako klasą aktywów oraz indeksami odzwierciedlającymi ich notowania.
Bycie jaskiniowcem ma jednak swoje zalety, z których najlepszą jest to, że można podchodzić do złożonych pojęć z uproszczonym widzeniem świata, rozkładając wszystko na czynniki pierwsze. Tak właśnie robię. Więc pytanie, które nurtuje mnie już od ponad 18 miesięcy, jest następujące: co musi się wydarzyć, by indeks SPX faktycznie porządnie zawrócił? Łamię sobie nad tym głowę i nie mam zielonego pojęcia. Zachowanie cen w ciągu ostatnich 12 miesięcy stało się tak absurdalne, że niedawno musiałem sprawdzić w Google definicję „korekty”.
Postanowiłem nawet skorzystać z Twittera i zadałem właśnie to pytanie, otrzymując odpowiedzi od dyrektora ds. globalnych strategii rynków walutowych w Société Générale oraz od redaktora naczelnego magazynu Business Insider. Pogrzebałem jeszcze trochę i natknąłem się na dwa teksty Josha Browna (znanego również jako „The Reformed Broker”).
Odpowiedzi otrzymane przez Twittera to rozsądne scenariusze, natomiast autor drugiego z nich zadał sobie sporo wysiłku, by wyjaśnić, czemu dziś jesteśmy w takim, a nie innym miejscu. Dlaczego najwyraźniej utknęliśmy.
Jeśli chodzi o kwestię wzrostu, poruszoną przez Kita Juckesa z SocGen, nie podważam jej, ma ona solidne podstawy w przesłankach ekonomicznych. Jednak moim zdaniem w tym przypadku problem jest taki, że czas, jaki musi upłynąć, zanim dojdziemy do progów, które wymienia, jest absurdalnie długi. Kolejne dwa lata albo coś w tym stylu. Oczywiście mogę się mylić. Ale jestem mocno przekonany, że zasadnicza kondycja amerykańskiej gospodarki (która jest kluczem do osiągnięcia wspomnianych poziomów) wcale nie jest dobra. Z pewnością nie jest to choroba śmiertelna, ale daleko jej też do takiej sprawności, by była ona w stanie robić co innego, niż tylko kulejąc posuwać się do przodu, zamiast iść przed siebie pewnym krokiem. Co więcej, gdy pacjent zdrowiejąc utyka, może mu się rozwinąć pewne zachowanie, które ostatecznie utrudni odzyskanie pełnego zdrowia. Rozwijając tę analogię kuśtykania jeszcze bardziej (wybaczcie te gry słowne), przypomina to kogoś ze złamaną nogą, kto chodząc o kulach nabawia się choroby kręgosłupa, spowodowanej kompensowaniem sobie zmieniającego się rozmieszczenia ciężaru ciała przy próbach chodzenia.
Biorąc pod uwagę moją osobistą diagnozę stanu zdrowia pacjenta, oznacza to, że nawet wspomniany wyżej horyzont dwóch lat nie wydaje się wystarczająco długi. Więc albo należy dramatycznie zmienić wskaźniki, tak by liczby tańczyły do innych melodii, przyspieszając tym samym rozwój wypadków, albo – że tak się ośmielę powiedzieć – musi nastąpić poważna zmiana paradygmatu, która przerwie obecną pętlę ujemnego sprzężenia zwrotnego, w której żyjemy. Właśnie do tego nawiązuje Josh Brown w pierwszym ze wspomnianych wyżej tekstów. Spośród wymienionych powyżej opcji pierwsza raczej się nie wydarzy, a jeśli tak się stanie, rynek powszechnie to zlekceważy jako niewiarygodną metodologię matematyczną, a indeksy będą nadal tanecznym krokiem piąć się w górę. A drugi scenariusz... cóż, czyż już tego nie próbowano? Była np. Bazylea III, ustawa Glass-Steagall i zasada Volckera, i żadne, absolutnie żadne z tych rozwiązań nie zmieniło sytuacji ani o milimetr, a w niektórych przypadkach (mam na myśli zasadę Volckera) zostały one wręcz całkowicie zignorowane.
Wciąż jestem zaskoczony, moi drodzy, a odpowiedź na moje pytanie nadal jest odległa. Jednak chyba jeszcze bardziej kiedykolwiek niż utwierdzam się w swym braku zainteresowania akcjami. Coś, czym nie interesowałem się wcześniej ze względu na brak zrozumienia, jest tym mniej ciekawe teraz, gdy wykazuje się absurdalnym zachowaniem.
Ken Veksler, Saxo Bank